czwartek, 30 czerwca 2011

Sukienka ślubna.

Sukienka ślubna (bo ciężko ją nazwać suknią) sięga do kolan, jest wcięta w talii i odsłania całe ramiona, ma dość głęboki dekolt na plecach. Typowy krój ołówkowy. Została uszyta z tafty inteligentnej w kolorze śmietankowym, który ja lubię nazywać naturalną bielą.

Przede mną już tylko jedna przymiarka: na kilka dni przed ślubem, kiedy suknia będzie już pozaszywana, zwężona i zostaną do niej doszyte małe niespodzianki. Przyznam, że miałam niemały problem z tzw. górą, czyli bolerkiem, marynarką czy czym tam jeszcze... Zdecydowałam się na etolę ze sztucznego futra, które imituje białego lisa. Ma posłużyć tylko na czas ślubu, na weselu atmosfera będzie zbyt gorąca, żeby siedzieć pod futrem!

Sukienka została uszyta w Pracowni Ślubnej w Pilchowie (prawie Szczecin) według mojego projektu. Za sukienkę zapłaciłam ok. 1000 zł wraz z etolą. W cenie mógłby być też welon, ale dziewica ze mnie już żadna... Zarówno mama jak i świadkowa zostały zamurowane efektem końcowym. Ja też... bo nie spodziewałam się, że taka klasyczna sukienka może robić tak ogromne wrażenie. Materiał, z którego została uszyta świetnie się układa na ciele.

Co tu dużo mówić. Trzeba to samemu zobaczyć:



wtorek, 28 czerwca 2011

Przygotowanie dokumentów do protokołu ślubnego.

Wraz z narzeczonym wybraliśmy się na półtora dnia do Szczecina, aby spróbować pozałatwiać około ślubne sprawy. Kościół, w którym się pobieramy nie jest parafią żadnego z nas. Postanowiliśmy, że licencję załatwimy w parafii narzeczonego. Wg teorii, gdzie diabeł nie może tam babę pośle postanowiliśmy, że proboszczowi nie wypada odmówić niczego kobiecie w sile wieku. Moja przyszła teściowa (tak, jak przewidzieliśmy) wszystko załatwiła. Pani z biura parafialnego wyciągnęła zaświadczenie o chrzcie i bierzmowaniu mojego narzeczonego, moje dane podała teściowa i wszystko gotowe.


Moi rodzice dostali zadanie, aby zdobyć mój akt chrztu i zaświadczenie o bierzmowaniu. W tym wypadku też wszystko poszło zgodnie z planem. Mama kiedy oddawała mi dokument zapytała czy nie popełniła jakiegoś faux pas, nie płacąc nic wikariuszowi. (?) Teściowa za licencję zapłaciła 50 zł. I jak tu odpowiedzieć mojej mamie? Pewnie powinna wyciągnąć portfela jakiś banknot "co łaska"...

W niedziele po mszy akademickiej udało nam się przekonać scholę z Sanktuarium Najświętszego Serca Pana Jezusa, aby zaśpiewała na naszym ślubie. Na szczęście, większość osób z tego zespołu jest ze Szczecina, więc okres wakacyjny nie będzie problemem. Przyznam, że zawsze mi się słabo robiło jak słyszałam organistów, którzy z wielkiej klawiatury organów potrafią wybrać 3, no może 4 klawisze i fałszując śpiewają psalmy, których nikt nie rozumie. Sanktuarium, w którym odbędzie się nasz ślub nie należy do najurodziwszych, więc uroku doda na pewno piękny śpiew scholi.

W poniedziałek zerwaliśmy się po 6 rano, żeby na 7.30 być przed drzwiami Urzędu Stanu Cywilnego. Po 15 minutach oczekiwania dostaliśmy zaświadczenie stwierdzające brak okoliczności wyłączających zawarcie małżeństwa (takie zaświadczenie jest ważne tylko 3 miesiące i otrzymujemy je aż w 3 kopiach). Na początku musieliśmy podpisać oświadczenie, że nie pozostajemy w innych związkach małżeńskich i nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni. Przy tej okazji decydujemy, jakie nazwisko będziemy nosić po ślubie i jakie nazwisko otrzymają dzieci zrodzone z tego związku.

Jesteśmy już więc mniej więcej gotowi, aby stawić się do podpisania protokołu przedślubnego, do którego potrzebujemy:
dowody osobiste

świadectwa chrztu z zaświadczeniem o przyjęciu sakramentu bierzmowania

zaświadczenie o ukończeniu nauk przedmałżeńskich

dane dwóch świadków małżeństwa (imię, nazwisko, nr dowodu i adres zameldowania)

zgoda na przgotowanie do małżeństwa i pobłogosławienie związku małżeńskiego od ks. proboszcza parafii zamieszkania narzeczonego lub narzeczonej (czyli tzw. licencja lub półślubek)

dokumenty z USC, upoważniające do zawarcia związku małżeńskiego ze skutkami cywilno-prawnymi

czwartek, 23 czerwca 2011

Emigracyjnych problemów ciąg dalszy.

Wraz z narzeczonym w marcu skończyliśmy nauki przedmałżeńskie. Na ostatnim spotkaniu proboszcz wytłumaczył nam jak wyglądają wszystkie formalności przed zawarciem ślubu. Sprowadziło się to do tego, że na 3 miesiące przed wyznaczoną datą mamy się stawić w kościele Polskiej Misji Katolickiej w Berlinie i oni wszystko pomogą nam załatwić.

Wczoraj wsiedliśmy w U-Bahna i udaliśmy się do dzielnicy Neukölln, gdzie znajduje się konkatedra wojskowa, obecna siedziba Misji. Miejsce jest urokliwe, położone wśród zieleni i pięknych kamienic w stylu secesyjnym.

W biurze parafialnym panował niemały rozgardiasz, jakaś pani prasowała sutanny, inna wywieszała mokre pranie na suszarkę, jeszcze inne krzątając się po zakrystii zaprosiły nas do biura. Pomiędzy jednym a drugim dzwoniącym telefonem szybko wyjaśniliśmy naszą sytuację. I co? I nic... okazało się, że dużo szybciej będzie nam załatwić wszystko przez polskie parafie, a Polska Misja Katolicka nie bardzo jest nam w stanie pomóc w organizacji dokumentów. Przynajmniej się dowiedzieliśmy, jakie dokumenty są niezbędne do ślubu kościelnego lub konkordatowego.




Tzw. protokół przedślubny spisujemy na 3 miesiące przed ślubem. Robimy to albo w parafii narzeczonego albo w parafii narzeczonej, a najlepiej w parafii w której bierzemy ślub. Aby spisać taki protokół są nam potrzebne:
1. dowód osobisty

2. metryka chrztu wraz ze wzmianką, że jesteśmy bierzmowani (taką metrykę otrzymamy w naszej parafii "matce", czyli tam, gdzie byliśmy ochrzczeni

3. zaświadczenie z Urzędu Stanu Cywilnego o braku jakichkolwiek okoliczności, które mogą wykluczyć zawarcie sakramentu małżeństw.

W kościele, w którym spisaliśmy protokół dostajemy jego potwierdzenie i jedziemy z nim do naszej obecnej parafii (w naszym wypadku do Berlina) lub do parafii, w której bierzemy ślub (zależnie od tego, gdzie go spisaliśmy) i prosimy księdza o wywiedzenie tzw. zapowiedzi.

Teraz powstaje pytanie: ile za to wszystko trzeba będzie zapłacić? Za wyciągnięcie metryk, za spisanie protokołu przedślubnego, za "danie na zapowiedzi" w kościele, w którym bierzemy ślub i w naszych parafiach, za sam ślub no i za organistę?

Może ktoś się orientuje i mi doradzi...

wtorek, 21 czerwca 2011

Wesele marynistyczne.

Pisałam już wcześniej, że obydwoje (ja i  mój narzeczony) jesteśmy żeglarzami. Co więcej, to właśnie żagle i regaty na Bałtyku solidnie nas połączyły. W moim życiu codziennym otaczam się wieloma rzeczami, które przypominają mi o żeglarstwie, morzu i wodzie. Nie wyobrażam sobie, żeby na moim weselu mogłoby zabraknąć elementów marynistycznych.

Długo rozważałam, czy wesele miałoby przypominać potańcówkę w nadmorskiej knajpie czy raczej spotkanie żeglarzy w kantynie. Ostatecznie z moich przemyśleń powstała koncepcja kolacji kapitańskiej. Taka kolacja często odbywa się podczas regat morskich, kiedy wszystkie żaglowce spływają do portów, aby świętować rozpoczęcie lub zakończenie zawodów. Załogi bawią się na tzw. crew party a kapitanowie i oficerowie udają się na elegancką kolację przy żeglarskiej muzyce. Będąc żeglarzem  ciężko jednak zachować pozory i kolacje kapitańskie najczęściej przeistaczają się w wesołe potańcówki elegancko ubranych ludzi. 


Widziałam, że samej będzie mi ciężko, dlatego do pomocy przy organizacji marynistycznego wesele wynajęłam Pracownię Ślubną w Pilchowie, tą samą, która zajęła się szyciem mojej sukienki. Na spotkaniu z p. Martą z Pracowni przedstawiłam moje pomysły, dowiedziałam się ile z nich jest możliwych i jak inne można dostosować do wesela. Kocham detale, dlatego z nich złożą się główne akcenty morskie. 


Zaczęło się od zaproszeń, na których znalazła się pieczątka w kształcie kotwicy, a każda koperta została zalakowana niebieskim lub czerwonym lakiem. Symbol tej samej kotwicy znajdzie się na torcie.

Granatowe i czerwone wstążki znajdą się na krzesłach gości, ten sam akcent kolorystyczny pojawi się na winietkach z nazwiskami gości. Za młodą parą zamiast obrączek zawisną dwa koła ratunkowe, kilka pewnie też znajdzie się na szwedzkich stołach. Nad parkietem zawiśnie sieć rybacka, żeby dodać nieco 'kantynowego' nastroju. Dekoracje florystyczne znajdą się w szklanych kulach, wypełnionych wodą, piaskiem i muszlami. Zrezygnowałam z klasycznych świeczników na rzecz wysokich kielichów martini, w nich znajdą się wysokie świece, które będą dawały piękną poświatę na stoły gości. Przy białej zastawie znajdą się granatowe serwetki. Podziękowaniem dla gości będą małe pralinki belgijskie w kształcie muszelek. Prawdopodobnie każdy gość będzie mógł wpisać się do pamiątkowej księgi wystawionej przy wejściu na salę.


Te wszystkie drobne detale złożą się na wesele w stylu  marynistycznym. Mam nadzieję, że nie będzie w nich zbędnego przepychu, a goście zapamiętają wesele jako udane i eleganckie.

sobota, 18 czerwca 2011

Ślub bez bezy w Wysokich Obcasach

Polecam artykuł Beaty Krowickiej:
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,109835,9798479,Slub_bez__bezy_,,ga.html

"Suknia niczym z końcowej sceny disnejowskiego "Kopciuszka" wbrew pozorom nie jest marzeniem każdej kobiety. Za niecałe 500 zł można znaleźć wiele wygodniejszych i modniejszych kreacji.

W katalogach sukien ślubnych rewolucje zdarzają się rzadko. Czasem zamiast bieli pojawi się kolor, ale ma on raczej przyciągać uwagę klientek niż stać się sprzedażowym hitem. Ile widziałyście koleżanek, ubranych na ślubie w karmazynowe tiule lub szafirowe koronki? Zdarza się też, że suknie sięgają trochę za kolano, a coraz częściej zamiast klasycznego fasonu "bezy" panny młode wybierają bardziej przylegające fasony. Nie zmieniają się dwie rzeczy. Po pierwsze cena. Gdy w nazwie produktu pojawia się słowo "ślubny", nagle kilkukrotnie zyskuje on na wartości. Druga kwestia to uniwersalność. Tiulowej kreacji nie założymy już nigdy więcej. Z pewnością wyląduje więc ona na dnie szafy, jako pamiątka, lub zasili ślubne szeregi na Allegro. Ale panny młode mają coraz bardziej pragmatyczne i nonkonformistyczne podejście. Po co wydawać na jednorazową kreację tyle, co na romantyczny pobyt nad ciepłym morzem? I czemu nie wybrać fasonu, który sprawdzi się także na przyjęciu w ogrodzie? Wszak biel stała się naczelnym kolorem na wszelkich rozdaniach nagród, ważnych galach i eleganckich koktajlach. Ślubna kreacja nie musi kosztować więcej niż 500 zł. Sprawdźcie same."

 

czwartek, 16 czerwca 2011

Gdzie uszyć sukienkę w Szczecinie?

Podejrzewam, że wiele panien młodych przerabiało podobny scenariusz: oglądanie sukien w internecie -> oglądanie sukien w katalogach -> oglądanie sukien w salonach -> mierzenie sukien -> depresja...

Tak, tak. To, co widać na ekranie komputera czy na stronach katalogów prawie nigdy nie odzwierciedla rzeczywistości. Składa się na to kilka rzeczy. Przede wszystkich dwuwymiarowość zdjęcia i trójwymiarowość oryginału. Ciężko ująć głębię i kolor materiału. Druga rzecz to właśnie materiał, który na zdjęciach prezentuje się niczym mleczne wodospady, otulające miękkością ciało panny młodej. W rzeczywistości dostajemy poliester, który drapie. I ostatni problem, który nie dotyczy tylko sukien a szeroko pojętej mody. Modelki na zdjęciach są bardzo szczupłe, sukienki na nich wyglądają dobrze, bo nigdzie się nie marszczą i nie podwijają. Prawdziwe kobiety (w rozmiarach 36-42) nijak się mają do tego współczesnego kanonu wątpliwego piękna.

Nic nie pasuje w sklepie? Pani ekspedientka doradzi przeróbki na koszt salonu. No tak, ale czy na co dzień też przerabiamy ubrania? Przede wszystkim na co dzień nie wydajemy kilku tysięcy na suknię. Skoro już tyle wydajemy to dlaczego suknia ma nie być idealna?

Po przerobieniu wyżej opisanego scenariusza zdecydowałam się na uszycie sukienki na miarę. Teraz nastąpi laudacja, jeśli ktoś nie lubi takiej formy wyrazu to proszę przejść akapit niżej. Marzyłam o krótkiej (jak na ślubną) sukience, w klasycznym ołówkowym fasonie. W mojej szafie mam kilka sukienek i spódnic o tym fasonie, czuję się w nich dobrze, doskonale podkreślają moją figurę, więc dlaczego miałabym w takiej nie pójść do ślubu? Sukienkę de facto "zaprojektowałam" sama, sama wybrałam materiał (hiszpańska tafta inteligentna, która dobrze zapamiętuje zapraski), sama wybrałam dodatki (etola, biustonosz...) i zaproponowałam detale tj. dekolt, guziczki, marszczenia. Wszystko jest tak, jak sama chciałam. Koszt: 1000 zł.



Pracownia Ślubna w Pilchowie i Wedding Planner Pracownia ŚlubnaWedding Planner są położone w urokliwym miejscu, tuż obok lasu. Pani Marta zajmuje się kompleksową organizacją wesel i szyciem sukien ślubnych. Wszystko w bardzo komfortowych warunkach, z wysoką kulturą osobistą i w miłej atmosferze. Nie ma presji kolejnych klientek, zaglądających nam przez ramie do przebieralni z niecierpliwością ani dziwnych komentarzy ze strony ekspedientek.

W kolejnej odsłonie o dekoracji kościoła, sali weselnej i samochodu.

środa, 15 czerwca 2011

Jak się ogarnąć z tym całym kramem!?

Ślub zbliża się w zastraszającym tempie! Pozostało już mniej niż 4 miesiące. Kiedy to minęło? Nie mam pojęcia. Ale nie można się załamywać, trzeba działać. Czasami moja motywacja sięga poziomu krecich tuneli, ale trzeba stanąć mocno na ziemi i przeć na przód.

Organizacja ślubu i wesela z emigracyjnego punktu widzenia nie jest łatwa. Chociaż sądzę, że tak naprawdę to z żadnego punktu widzenia/siedzenia nie jest łatwa. No, chyba że organizuje go za nas konsultant ślubny, ale wtedy pozostaje niepewność, czy osoba, której powierzyliśmy nasze wesele spisze się.

Za mną rozwożenie zaproszeń. Bardzo męczące, zajmujące przedsięwzięcie, które okazało się świetną próbą dla mnie i dla przyszłego męża. Dziesiątki rozmów z kuzynami, ciociami, wujkami. Z gronem przyjaciół poszło łatwiej, bo nie zadawali tendencyjnych pytań, na które u rodziny grzecznościowo należało odpowiedzieć. "A jak tam przygotowania" "Sukienka i garnitur już gotowe" "Ile płaciliście od osoby" "A ile będzie gości"

No cóż. Nie powiem, że nie wiedziałam, że tak nie będzie. Owszem, wiedziałam. Dlatego zarówno przygotowania jak i samo wesele traktuję jak rytuał przejścia. Jak uda nam się wspólnie przez to przebrnąć, to czy cokolwiek będzie nas w stanie zniszczyć? Jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...